Wakacje w pełnym rozkwicie. Nie wypada siedzieć w domu (akademiku), trzeba spakować plecak, założyć dobre buty, wziąć w dłoń kostur i wyruszyć na japońskie szlaki. Wycieczka do Tokio była przygodą pełną gębą.
Wyruszyliśmy z akademika o godzinie 6 rano aby odkryć, że brama prowadząca poza kampus jest jeszcze o tej porze zamknięta. Japońska studentka, która widać także chciała wydostać się z naszego uniwersyteckiego więzienia, bez chwili wahania wspięła się zwinnie po ogrodzeniu i przeskoczyła na drugą stronę. A ogrodzenie wcale nie było niskie. My natomiast, postanowiliśmy skorzystać z wersji przeprawy nieco bardziej przyziemnej - przeczołgaliśmy się przez dziurę w siatce. Dziurę, zrobioną bez wątpienia przez jakiegoś uwięzionego studenta.
Wsiedliśmy do pociągu ściskając w łapkach tzw. "青春18切符” bilet, który pozwala na przemieszczanie się przez cały dzień pociągami japońskich linii kolejowych, w dowolnym kierunku i na dowolną odległość. Zasada jest tylko taka, że obowiązuje on na pociągi osobowe i pośpieszne. Wszystko co jeździ szybciej było już niestety poza naszym zasięgiem. Jechaliśmy więc sobie powolutku, wysiadaliśmy w miejscowościach małych i mniejszych. Czytaliśmy, słuchaliśmy muzyki, spaliśmy, ziewaliśmy. Zobaczyliśmy kawał Japonii. Tak na moje wyczucie Japonia składa się wyłącznie z ogromnych miast i "tego co pomiędzy". A pomiędzy są wioski i miasteczka, góry i tunele, czyli właściwie niewiele.
Przejechaliśmy przez mnóstwo tych "małych miejscowości", niektóre miały przepiękne nazwy w stylu "Mochimune". Naturalnie, znaki były inne, niż te, które wyobraźnia mogłaby narzucić, ale wiadomo powszechnie, że zapisy nazw własnych są często "wygładzane". Tak było przecież w przypadku znajdującej się w samym centrum Osaki Umedy. Oryginalnie zapisywana znakami "埋田" (Szanowni pasażerowie, kolejna stacja to: Cmentarzysko, Cmentarzysko.) została z czasem przemianowana na "梅田"(Pole śliw). Może więc i Mochimune, które naprędce przetłumaczyłam jako "Cycołapy" zapisywano kiedyś właśnie w taki sposób?
Po jedenastu godzinach podróży udało nam się szczęśliwie dotrzeć do stolicy i zameldować w hostelu. Witamy w Tokio.
Następnego dnia lało. Prało żabami i to żabami, które wyglądały na zmarznięte. Było zimno i źle.
Zaczęliśmy więc od planu B.
Zametrowaliśmy się do Ueno, punktu miasta, gdzie znajduje się większość muzeów, a przede wszystkim Muzeum Narodowe. Tam wśród dotaku, haniwa, kimon, rzeźb, zwojów (już wiem gdzie się robi zdjęcia do podręczników z serii "kultura Japonii") spędziliśmy ponad pół dnia. Szczególnie podobała mi się część poświęcona archeologii. Muzeum było naprawdę duże i bogato wyposażone, tylko odrobinkę smutne. Większość dużych muzeów w Japonii jest bardzo interaktywna i to w dobrym znaczeniu tego słowa: interaktywna interaktywnością która zadowala także dorosłych. Trudno jednak oczekiwać tego od instytucji tak poważanej jak Muzeum Narodowe.
Troszkę przytłoczeni ogromem i powagą miejsca postanowiliśmy zmienić klimat i powędrowaliśmy do Muzeum Historii Naturalnej: tam było wszystko co być powinno. Dinozaury, szkielety, multimedialne prezentacje a czasem nawet wycie jakiegoś zwierzaka za uchem. Relaks pełną gębą.
Mieliśmy jeszcze w planie dzielnicę elektroniki i animacji - Akihabarę, ale zrezygnowaliśmy z niej ze względu na gwałtowne opady śniegu (w Osace śniegu w ogóle nie widziałam, w Tokio spadł pierwszego dnia i to w połowie marca!). W zamian za to poszliśmy do galerii handlowej w Nakano (bardzo blisko naszego hostelu), gdzie znajdowała się może trochę mniej znana, ale dla nas zupełnie wystarczająca strefa dla otaku. Stroje na cosplay, figurki, gadżety na tony. Przy okazji odkryłam z pewnym zdumieniem, że np. figurki Sailor Moon, będąca obecnie obiektem kolekcjonerskim o wartości historycznej, wydają się być towarem dość wysoko cenionym. Chociaż prawdą jest, że w zależności od sklepiku ceny gadżetów różniły się dość drastycznie.
W jednym ze sklepików trafiłam nawet na oryginalną replikę miecza świetlnego Lukea Skywalkera z autografem aktora... cena była równowartością mojego miesięcznego stypendium.
Tej nocy w hostelu było zimno. Po raz pierwszy miałam okazję poczuć temperaturę japońskiego pokoju, ogrzewanego tylko małym grzejniczkiem, kiedy na dworze pada śnieg. Nogi przymarzały do tatami.
Następnego dnia spotkaliśmy się z moim tokijskim znajomym i zostaliśmy przez niego zabrani do... Meido Cafe. Dla wszystkich nie wtajemniczonych: to rodzaj kawiarni, która różni się od zwykłej kawiarni tym, że kelnerki są poubierane w stroje pokojówek (naturalnie z stylu jak prosto z anime) i świadczą dodatkowe usługi np. "rysowanie sosem czekoladowym serduszek na naleśniku".
Wyobrażałam sobie, że kawiarnia pełna będzie siedzących samotnie przy stolikach japońskich geeków, wpatrzonych w kelnerki rozmarzonym wzrokiem. Tymczasem okazało się, że chociaż tacy i owszem, też byli (mój znajomy wydawał się stałym klientem, który nie tylko zna imiona dziewczyn, ale nawet one znają jego) ale w kawiarence siedziało też przy słodkich deserach sporo dziewczyn.
Praca takiej pokojówko-kelnerki musi być ciężka. Nawet jak się ma predyspozycje do robienia z siebie idiotki to prowadzenie z klientami rozmowy słodkim głosikiem przez kilka godzin dziennie musi być męczące. A może się człowiek szybko przyzwyczaja? W każdym razie dialogi były w stylu "Serdecznie zapraszam! Aaah! Jak się cieszę że państwo nasz dziś zaszczycili! Dziękuję bardzo! Proszę nas jeszcze odwiedzić! Będę czekać!" - a to wszystko głosem gimnazjalistki.
"Tutaj nie wolno robić zdjęć! Ale, jak się ma kartę stałego klienta i zbierze odpowiednio punktów, to wtedy można sobie zrobić zdjęcie z Meido! Ja jedno mam!" - tłumaczył głosem pełnym przejęcia mój znajomy.
Skoro już zaczęliśmy dzień w stylu Otaku, to kolejnymi punktami programu były spacer po Akihabarze i muzeum Ghibli.
Muzeum było urocze. Nie mniej i nie więcej. Totoro sprzedający bilety, wnętrze bez 順路 (trasy zwiedzania), ładnie przedstawiony mechanizm tworzenia filmów animowanych. Kolorowo i barwnie. Oczywiście, muzeum skierowane było do dzieci, więc jakby się miało lat 7 robiłoby pewnie jeszcze większe wrażenie, ale i tak bardzo mi się podobało. Na koniec przygotowano dla nas krótki film rysunkowy: opowiadał o myszach urządzających turniej sumo. Pokazywał wszystkie ważne elementy sumo, a że wybieramy się w tym tygodniu na zawody ze "szkołą" - był idealną powtórką.
Wieczór spędziliśmy na punkcie widokowym, z którego zobaczyć można było całe Tokio i na spacerze po Roppongi, dzielnicy, która jak na Japonię wyglądała na niezwykle.. żywą. W większości czarnoskórzy naganiacze do klubów i knajp, skąpo ubrane panienki, Gaijini, muzyka. Miasto, które ożywa nocą.
Ostatni dzień w Tokio spędziliśmy jak na prawdziwych turystów przystało. Odwiedziliśmy pełne sklepików z ubraniami wszelkiego stylu i fasonu Harajuku, podrapaliśmy za uchem pilnującego stacji Shibuya psa Hachiko, pospacerowaliśmy po ogrodach pałacu cesarskiego. W ogrodach było małe muzeum prezentów, jakie otrzymali Japończycy od polityków z różnych krajów i ku mojemu zadowoleniu podarowane jeszcze przez Aleksandra Kwaśniewskiego gęśle (czy Bóg jeden wie co) znajdowały się nawet, jako jedne z nielicznych, na ulotce informacyjnej. Ha!
W końcu nadszedł moment powrotu, ale jeszcze nie do Osaki. Po drodze (no prawie po drodze...) skoczyliśmy jeszcze do Kamakury, zobaczyć (a nawet wejść do wnętrza) wielkiego Buddę. A potem już z górki do domu.... kolejne 7 przesiadek i tym razem jedyne 9 godzin podróży. Góra Fuji na trasie. Swoją drogą plan, który napisał dla nas komputer, zakładał najdłuższą przesiadkę trwającą 11 minut i najkrótszą trwającą 5 ( tych drugich zresztą było więcej). Chciałabym dokonać kiedyś takiego wyczynu jadąc PKP.
piątek, 12 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ile kosztuje takie 青春18切符? Bardzo lubię tego typu praktyczne informacje ^^
OdpowiedzUsuń11500 yen za 5 dni jeżdżenia. Dni nie muszą być z rzędu, ale w okresie jakiegoś miesiąca bodajże.
OdpowiedzUsuńO, to bardzo sie oplaca... W 5 dni to mozna zjechac cala Japonie wzdluz ;P
OdpowiedzUsuńTo Ty nie znałaś tego kippu? Ja też cały mój japoński wypad opieram właśnie o ten bilet ;D
OdpowiedzUsuńSą jeszcze tego typu bilety tylko na JR East, lub JR West, któryś z nich kosztuje 9500y, teraz nie pamiętam, który.
Aczkolwiek miałam nadzieję, że drogę Tokyo- Oosaka da się zrobić w mniej niż 10 h T.T
Zapraszam do Tokyo ponownie, kiedy już tam będę ^^
A wybieram się, wybieram. ^^ Lało, więc nie poszłam do Disneylandu. ;)
OdpowiedzUsuńTa.. łączmy się w śniegu... dzisiaj odśnieżałem podjazd. sypało całą noc i cały dzień. jeszcze kilka dni tylko się utrzyma taka pogoda, a dzieci pojadą na sankach topić marzannę w przerębli:)
OdpowiedzUsuńHahaha... :D
OdpowiedzUsuńKraków Tokio jednaka dziura śniegiem zasypana w marcu hahaha
OdpowiedzUsuńijido^^