sobota, 6 marca 2010

中学校の旅行/Wycieczka gimnazjalna


Po długiej przerwie piszę po raz kolejny. Moje milczenie spowodowane było głównie i właściwie sesją, która (jeśli wziąć pod uwagę, że na  japońskich uniwersytetach "nic się nie robi") wymagała niespodziewanie dużo zachodu. Nie mam przez to na myśli, że egzaminy były szczególnie trudne czy wymagające... po prostu równoczesne uczenie się na zaliczenia, pisanie referatów i chodzenie na zajęcia to trochę za dużo. Co więcej, ponad miesięczne kursowanie wyłącznie na trasie uczelnia-biblioteka-akademik nie pozwalało na zebranie nadmiaru materiału.
Tym razem postaram się opisać pokrótce wrażenia z naszej "szkolnej" wycieczki: Hiroshima-Miyajima. Witamy w gimnazjum.
Wycieczki szkole jakie są, każdy wie. Uczniowie i nauczyciele pakują się do autokaru, jadą w nieznane i usiłują wrócić w jednym kawałku. Tak też było i tym razem. 
Kiedy wsiadaliśmy do autobusu słońce nad Minoo uśmiechało się do nas pełnią swych barw,  ale po około trzech godzinach jazdy, kiedy zbliżyliśmy się już do celu podroży, otoczyła nas ciemność i pustka. Deszczowa, mokra, mglista... Droga wycieczko, po prawej mamy przepiękny widok na Miyajime... taaa.. 
Dotarliśmy do portu, w strugach deszczu wsiedliśmy na prom i przeprawiliśmy się na wyspę. Tam czekali na nas niezawodni pracownicy hotelu z całym zapasem parasolek. Dzięki Bogu to Japonia.
Miyajima, to drugie obok Nary miejsce do którego trafiłam, w którym japońskie jelonki (shika) żyją sobie w centrum miasteczka zajmując się głównie objadaniem trurystów ze wszystkiego z czego się da (bądź też nie da, niestety). Tego dnia jednak, nawet one nie atakowały. Stały grzecznie pod zadaszeniami i wyglądały na nieco znudzone. 
Zgodnie z planem wycieczki obejrzeliśmy świątynię Itsukushima. Wybudowana została "na morzu", więc w zależności od zmian przypływ/odpływ można po niej spacerować lub też pływać łódką, przez co (a może mimo tego?) uważana jest za jeden z 3 najpiękniejszych widoków Japonii. 
W czasie spaceru zauważyłam wśród turystów pewną panią, o której pomyślałam "o, wygląda jak Polka" (może nie tyle jak Polska co jak Ślązaczka). W każdym razie, gdy usłyszała nas mówiących po polsku, podeszła i zaczęła zagadywać: a skąd a czemu tu. Sama mieszka w Ameryce, a przyjechała na wycieczkę, do koleżanki Japonki, Była drugą osobą z Polski spotkaną przez nas w Japonii "przypadkiem". Wcześniej, na jednym z lokalnych świąt trafiliśmy na pewną studentkę.
Nasze wycieczki szkolne mają to do siebie, że z reguły nocujemy w całkiem porządnych hotelach. Mamy więc nie tylko okazję założyć hotelowe yukaty, ale co więcej paradować w nich podczas wspólnej kolacji. Zawsze i niezmiennie sprawia to mnóstwo frajdy. Mamy też okazje pójść do sento - japońskiej łaźni, której cechą charakterystyczną jest to, że kąpiel odbywa się wspólnie (panie i panowie osobno rzecz jasna), w strojach adama i ewy a woda w basenie jest koszmarnie gorąca. 
Poszliśmy więc do sento i wykąpani powędowałyśmy na kolacje w stylu japońskim. Generalnie lubię japońskie jedzenie, nie przeszkadza mi surowizna, nie boję się próbować nieco podejrzanie wyglądających potraw, ale tym razem japońskość posunięta była nieco za daleko. Pół biedy ośmiornica jedzona na wpół surowo, krewetki czy małże (zresztą całkiem smaczne, tylko nie wiedzieć czemu zielone w środku)... ale kiedy pani kelnerka kładąc na moim stoliczku kolejny talerz obwieściła z dumą w głosie "rybia głowa!" nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
Po kolacji  poszliśmy z powrotem do świątyni, poziom morza się podniósł - tam gdzie jeszcze niedawno staliśmy teraz przepływały łodzie z turystami, całość była pięknie oświetlona i co najważniejsze... przestało padać. 
Tu więc nastąpiło to co było nieuniknione... trwająca ponad godzinę sesja zdjęciowa.. spuśćmy na nią zasłonę milczenia.
Gdy wreszcie udało nam się wydostać z zaklętego kręgu aparatów, stanęliśmy przed problemem natury znacznie poważniejszej - jak by tu spędzić pozostałą część tak mile rozpoczętego wieczoru. Czekała na nas zakupiona ówcześnie Finlandia, ale że wycieczka była w końcu "szkolna", więc w efekcie piliśmy ją w miejscowym parku. Shika nie były zachwycone. W naszej słowiańskiej grupce nikt nie uchylił się od obowiązkowego toastu i muszę przyznać że widok jednej z koleżanek, pijącej wódkę z butelki w parku będzie ogrzewał me serce jeszcze przez jakiś czas.
Następnego dnia, zaraz z rana, zostaliśmy zabrani do Muzeum wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie. Każdy ma mniej więcej wyobrażenie, jak takie muzeum może wyglądać i tak - właśnie tak wyglądało. 
Warte wspomnienia są jedynie dwie rzeczy: po pierwsze, po Hhiroshimskim parku krążą przewodnicy - wolontariusze. Z reguły są to starsze osoby, których krewni byli ofiarami atomowego wybuchu. Opowiadają naprawdę ciekawie, ale jak pewien pan się rozgadał, tak stanęła przed nami wizja spędzenia w Hiroshimie przynajmniej tygodnia.
Druga sprawa to tramwaje... Hiroshima to jedno z niewielu japońskich miast w którym są tramwaje! Zwykle, tramwajopodobne, niektóre nawet starsze niż te nasze, krakowskie. Jak w domu!
Droga powrotna była długa i monotonna. Do tego stopnia, że przypomniała mi się gra, w którą bawiłam się swego czasu podróżując po Chorwacji. Polegała na wstrzymaniu oddechu podczas przejazdu przez tunel. Wydaje się proste, ale tunele w Japonii są długie i jest ich naprawdę dużo. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu zabawa zastała podchwycona, wraz z grupką znajomych przejechaliśmy więc pół drogi na bezdechu. Gimnazjum. 

2 komentarze:

  1. No w końcu:) Widzę , że nie zrezygnowałaś ze swoich zwyczajów krakowskich, i dalej jesteś niedostępna w sesji;) Co prawda nie chodziłem do gimnazjum, ale takie zachowania przypominają mi inne miejsce, w którym można natknąć się i (z wielką chęcią) brać udział w takich wydarzeniach - tak tak, wszyscy zgadli - akademik:) Muzeum tragedii chyba musi wyglądać tak, jak wszyscy się tego spodziewają... nie bardzo pasują mi tam interaktywne eksponaty i dynamiczne prezentacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Doti. Widze że marzenia sie spełaniają. Gratuluje SaT]=)

    ps. All naj z okazji dnia Kobiet

    OdpowiedzUsuń