wtorek, 19 stycznia 2010

一週間で芝居二回/Jeden tydzień - dwa teatry

Tym razem będzie o teatrze. Od razu zastrzegam, że nie jestem, nie byłam i zapewne nie zostanę specjalistką od japońskiego teatru: ani tego klasycznego ani tego współczesnego. Nie będzie więc części merytorycznej. Przejdźmy od razu do rzeczy.
Wybraliśmy się ze szkołą do teatru. Brzmi jak za dawnych, dobrych, podstawówkowych czasów. Poniekąd było jeszcze lepiej - szkoła zechciała zapłacić za bilety; z drugiej strony nie aż tak pięknie - przedstawanie odbywało się w sobotę. Niemniej jednak wybraliśmy się.
Przed 大阪松竹座* kręcił się tłumek Japończyków, część z nich ubrana była w kimona. W tle słychać było odgłosy procesji ku czci Ebisu - jednego z siedmiu bogów szczęścia, patrona handlu. No tak, to Osaka. Wchodzimy do teatru i... zaczynamy się wspinać. Pierwsze schody ruchome, drugie schody ruchome... na naszych biletach napisano wyraźnie "3 piętro"... Liczymy więc jak Japończycy - pierwsze to parter, drugie to pierwsze - powinniśmy być na miejscu. Ubrana w mundurek pani uśmiecha się uśmiechem "O rany, Gaijini": 
"一階席でございます"**. Wspinamy się wiec dalej. Po podróży, która wydawała się nie mieć końca, docieramy wreszcie do naszych krzeseł. Haaaalo, tam na dole! 
Dostajemy w łapki angielskie streszczenie sztuki (japońskie, w wersji mangowej, dostaliśmy już wcześniej), kurtyna się rozsuwa i.... zapadamy w sen. No nie, nie tak od razu. Nie przesadzajmy. Przez mniej więcej pierwsze pół godziny wszyscy obserwują z zapartym tchem rozwój akcji na scenie... problem w tym, ze akcja za bardzo rozwinąć się nie chce. Głosy opowiadacza i aktorów: nie dość że rozciągłe, zaśpiewywane to jeszcze język daleki od współczesnego. Siłą rzeczy koncentracja zaczyna opadać. Pierwsza zasnęła siedząca obok mnie Japonka. Zaraz potem zapadli w drzemkę studenci z krajów azjatyckich (którzy spanie w takich sytuacjach mają we krwi), chwilę później głowy zaczęły się kiwać szeroko pojętej Europie. Sama podrzemywałam, a kolega obok... czytał książkę. Przedstawienie trwało 3 godziny.  
Muszę tu oddać sprawiedliwość "仮名手本忠臣蔵"***, że ostatnia scena****、którą obejrzeliśmy/przedrzemaliśmy/przespaliśmy była całkiem zrozumiała (może dlatego, że akcja przeniosła się z pałacu na wieś, a więc i język był normalniejszy), ale byliśmy już tak znudzeni całością, że niewiele to zmieniło. Ciekawostkę (dla kogoś takiego jak ja - a wiec nieobeznanego w tajnikach kabuki) stanowiły okrzyki fanów, którzy z widowni, w ściśle określonych punktach przedstawienia wykrzykiwali imiona ulubionych aktorów.  
Jeszcze jedno - onnagata. Aktorzy grający role żeńskie. Cóż, może nie doceniam walorów sztuki, ale naprawdę nie wiedziałam, dlaczego ten facet w kobiecym kimonie, a na dodatek facet dość duży i masywny, miałby być ideałem kobiety. Wierzę, że wykonuje swój fach zgodnie ze wszystkimi zasadami gry aktorskiej, ale ponieważ wpajano mi zawsze, że onnagata to niezwykłe zjawiska otoczone aurą kobiecości byłam głęboko zawiedziona. 


A teraz pora na zmianę klimatu.. tam ta ta tam... ! 


Wkroczyłyśmy (tym razem już za własne fundusze) do wysłanego czerwonym materiałem holu by zobaczyć kłębiący się tłumek kobiet w różnym wieku.. otoczyły nas sklepiki z pamiątkami a nawet przymierzalnia kostiumów.. Proszę państwa, oto 宝塚*****! 
Sztuka była wciągająca. Nie da się ukryć. Była też dziwna. Nie da się ukryć. Główny bohater, Żyd imieniem Eliah (co w wersji japońskiej brzmiało "Eriahu" i sprawiało wrażenie ciągłego użycia wołacza) tłumaczy stary testament na język niemiecki, zostaje rozłączony z ukochaną, dokonuje wielkich czynów w Polsce (hahah) by pod imieniem Edward trafić na dwór habsburski. Wszystko to okraszone stylem wprost z anime (aż się oczekuje wirujących płatków sakury), doskonale dopracowanymi efektami oświetleniowymi i scenicznymi oraz musicalową ścieżką dźwiękowa. Do tego jeszcze rewia na koniec. Jeśli człowieka nie przeraża kicz, to właściwie można się dobrze bawić. 
Na widowni prawie same kobiety. W wieku przeróżnym. Usłyszałam kiedyś od pewnej Japonki, że boi się iść na przedstawienie, bo w Takarazuce obowiązują bardzo surowe zasady zachowania i można łatwo podpaść innym fankom. Nie wiem ile w tym prawdy, ale nie da się ukryć że popularność Takarazuki wśród Japonek jest ogromna. Właściwie nie tyle Takarazuki co otokoyaku, aktorek grających role męskie. Dlaczego? "Bo one są idealnymi mężczyznami". Czyli trochę jak z onnagata.
Tak.. otokoyaku... były... wysokie, szczupłe i z burzą długich włosów. I może to kwestia miejsca w którym siedziałam, a które nie pozwało przyglądnąć się zbyt dokładnie, ale wydawały się bardzo przekonujące jako mężczyźni. Do tego stopnia, że w czasie rewii, gdy scena zapełniła się paniami w strojach kabaretowych pomyślałam nagle "skąd oni wzięli w tej swojej ekipie tyle kobiet"... 


Informatorek - pomocniczek:
*大阪松竹座 - teatr w Osace 
** Szanowni państwo, to pierwsze piętro. 
***Chushingura - historia 47 roninów 
**** Tak naprawdę obejrzeliśmy tylko połowę, całość trwa wliczając wszystkie przerwy cały dzień 
*****宝塚 - Takarazuka - współczesny japoński teatr muzyczny w którym wszystkie role grają kobiety