czwartek, 19 listopada 2009

ファイト日本!* / Polska Biało-Czerwoni!

- A wiesz co, Polscy siatkarze grają turniej w Japonii...
- W Japonii??
- W Osace i Nagoi...
- W Osace??!!

 "Jeśli będę kiedyś w Japonii i będą grali Polacy na pewno pójdę." powtarzałam miliony razy. Powtarzałam to tak często, że sama w to uwierzyłam. Nic więc nie pozostało mi innego jak zamówić bilet prze internet, skaptować koleżankę (która okazała się cieszyć na myśl o siatkarzach nie mniej niż ja), skombinować biało -czerwone ubrania i wyruszyć na drugi koniec miasta.
Opuściłyśmy zajęcia i pojechałyśmy tak, żeby zdążyć także na mecz Brazylia - Kuba. W końcu jedziemy tam nie tylko dla Polaków, jesteśmy prawdziwymi fankami siatkówki i chcemy zobaczyć mecz na wysokim sportowym poziomie... a poza tym gra Giba...
Dotarłyśmy na miejsce gdy trybuny był jeszcze prawie puste, zainteresowanie siatkówką nie jest w Japonii widać aż takie duże. Jednym okiem oglądałam więc mecz a drugim rozglądałam się za innymi Polakami, którzy mogą pojawić się na widowni. I tak w pewnej chwili zobaczyłam grupę wysokich biało czerwonych postaci wyłaniającą się z wejścia do szatni i obserwujących walkę na boisku. Spojrzałyśmy z Anią na siebie, zerwałyśmy się z miejsc i popędziłyśmy na drugi koniec sali. Znalazłyśmy miejsce gdzie wychylając się za barierkę znajdowałyśmy się prawie idealnie nad nimi, zrobiłyśmy po zdjęciu i zaczęłyśmy machać.... To właściwie nie była przemyślana decyzja, w ogóle nie można tego nazwać decyzją, to był po prostu odruch bezwarunkowy. W każdym razie udało nam się zwrócić na siebie uwagę i w efekcie, dwóch siatkarzy popatrzyło na nas z minami "o co, kurwa, chodzi" ale pozostali trzej odmachali. W momencie zmieniłam kolor na głęboko buraczkowy i poczułam się jakbym miała najwyżej 15 lat...
Po spotkaniu drugiego stopnia (zobaczyć i zostać zauważonym) z Polską Reprezentacja Siatkówki przechichotałyśmy brazylijsko-kubańskiego tiebreaka i postanowiłyśmy przejść się po budynku zanim rozpocznie się właściwa część przedstawienia.
Już po chwili w holu dopadł nas jakiś pan z japońskiej obsługi i tonem bardziej pytającym niż twierdzącym powiedział "dzień dobry". Kiedy mu odpowiedziałyśmy z rozanieloną miną dodał "Jak się Pani ma?".
Typowo japońskie podejście do organizacji, ale faktycznie było mi miło.
Korzystając z tego, że jesteśmy Gaijinkami (czyt. wolno nam więcej niż przeciętnemu śmiertelnikowi) zapuściłyśmy się głębiej w korytarze i w pewnym momencie nadeszła z naprzeciwka i minęła nas grupa baaardzo wysokich, ubranych w garnitury Japończyków. Popatrzyłyśmy się na siebie z głupimi wyrazami twarzy, ale że drużyna japońska już była pewnie przebrana mruknęłyśmy tylko "まさかね"*...
Przy okazji spotkałyśmy innych Polaków. Troje było z naszego uniwerku, ale z innego kursu (ja spotkałam ich po raz pierwszy). Zobaczyłam też jakiegoś pana, który wyglądał na Europejczyka, ale że był ubrany na niebiesko powiedziałam pól-żartem "Jeśli jest Polakiem to się za niego wstydzę". Chwilę potem dojrzałam go ponownie. Był przebrany.
W około pół godziny później przyszła pora na hymny i początek meczu. I tu kolejna frajda jakich mało, japoński spiker wywołujący nazwiska polskich siatkarzy i my usiłujące rozszyfrować o kogo chodzi. Miejsca miałyśmy w prawdzie dobre, bo na wysokości siatki, ale za to dość wysoko, więc na początku ciężko się było zorientować kto jest kto. "Puuuriniiisukii!! Uomachchi! Uoitsuki! Nouakobusuki! Mojonek!" Ale to i tak nic w porównaniu z tym, że nazwisko jednego z siatkarzy brazylijskich brzmiało dokładnie jak "無料"*.
Mecz jaki był, każdy widział, dwa bardzo dobre sety w naszym wykonaniu i 3 bardzo dobre w ich. Widownia pełna Japończyków, ogłuszający hałas i j-popowa melodyjka w każdej przerwie meczu. Speaker  wołający co chwilę "jak się bawicie, Osako!". A ja poczułam się częścią tej Osaki. I dobrze się bawiłam.


Słowniczek dla Niewtajemniczonych:
ファイト日本 - Naprzód Japonio!
まさかね - Niemożliwe..
無料 - muryou -  darmowy, bez opłat

1 komentarz:

  1. Muszę Ci powiedzieć (tu Grawitka), że wypatrywałam Cię wśród widowni. Tak sie jednak złożyło, że całego meczu oglądać nie mogłam, a tylko tak z doskoku. "Mojonkowi" się nie dziwuję, skoro ja, hihi, Bąkiewicza przeczytałam z paska ekranu (o zgrozo na głos) "Bakiewicz". Jak zawsze świetnie się czyta. I z ciekawością czekam na dalsze opowieści.

    OdpowiedzUsuń