Moje życie na Handaiu zaczyna się jako tako układać. Tworzę wokół siebie pewne stałe, których mogę się trzymać. Odkrywam tajniki gaijińskiego życia. Wśród przedmiotów najbardziej pożądanych nie znajduje się już czajnik elektryczny i nożyk do obierania warzyw. Jego miejsce zajęły miękkie, wygodne kapcie i poduszka do siedzenia na podłodze. Tak, chyba tworzę sobie coś na kształt domu.
Nasza pierwsza wycieczka do Kioto obfitowała w niezwykłe przeżycia. Nie, nie mam na myśli zwiedzania uznawanej za skarb narodowy świątyni: 三十三間堂 (Sanjuusangendou) oraz podziwiania znajdujących się wewnątrz 1001 posągów Kannon znanych mi wcześniej z podręczników. Chociaż nie da się ukryć, że to miłe uczucie, znaleźć się nagle w centrum "podręcznikowego zdjęcia".
Ważniejsze było jednak spotkanie z dziką przyrodą, jakie przeżyliśmy jedząc drugie śniadanie nad brzegiem rzeki. (Osoby, które czytają bloga Moniki wiedzą już zapewne o czym mowa). Tak! Dzikie ptaszysko spadło na nas z nieba, wyrwało z rąk kanapkę siedzącej nieopodal Japonce i umknęło z łoskotem skrzydeł. Nie! To nie był wróbel! Nie był to gołąb! Ani nawet kruk! To był prawdziwy, oryginalny, made in Kioto jastrzębio-podobny osobnik.
Samo zwiedzanie Kioto, okazało się zajęciem o tyle przyjemnym co kłopotliwym. Przyjemnym, bo to miasto w którym co kilka kroków natrafia się na coś godnego uwagi a nawet zachwytów. Kłopotliwym, bo dotarcie (przynajmniej na piechotę) do konkretnego celu jest prawie niemożliwe... zbyt wiele miejsc na które "tylko rzuca się okiem" przez godzinę lub dwie.
Trafiłam tu, w Japonii, na zjawisko w równym stopniu swojskie co niepokojące. Mianowicie, pod pobliskim hipermarketem dopadli mnie Świadkowie Jehowy. Tak, globalizacja zatacza coraz szersze kręgi, bo nie dość że byli tym kim byli, to mieli nawet książeczkę zawierającą przesłanie w kilkudziesięciu językach świata. Nawet po polsku. A wszystko to w otoczonym górami Mino.
Każdy japonista wie, że między Japończykami a cudzoziemcami trwa swoisty rodzaj gry. Każdy Japończyk, po usłyszeniu od Gaijina choćby głupiego "konnichiwa" natychmiast musi zakrzyknąć "日本語が上手ですね!"! Na to japonista, powinien bez wahania i zbędnej zwłoki zaprotestować "いええ、 まだまだです。". Wyrażenia te, działające na zasadzie hasło - odzew, są stałym elementem komunikacji gaijińsko-japońskiej i nie mają nic wspólnego z właściwym poziomem znajomości języka. Okazuje się jednak, że "grę" taką można rozciągnąć też na inne aspekty życia. Co piątek odbywają się u nas imprezy, na które poza gaijinami przychodzą też japońscy studenci z pobliskich akademików. I wtedy się zaczyna. Nie ważne czy masz nos duży czy mały, zęby krzywe czy proste, uszy odstające czy nie: jeśli tylko twój kolor włosów jest nie-czarny i nie-farbowany (a przynajmniej nie krzyczący na odległość 100 metrów że jest farbowany) a na dodatek jeśli jesteś istotą płci żeńskiej na pewno usłyszysz, że jesteś kawaii, śliczna, urocza, wszystkie Polki są przepiękne i w ogóle ehh i ahhh... Co więcej usłyszysz to od obu płci. W takiej sytuacji także należy zakrzyknąć słowa sprzeciwu i skromności... Tyle, że "まだまだです" sugerowałoby nadchodzącą operację plastyczną..
*Słowniczek dla Niewtajemniczonych:
Gaijin - obcokrajowiec
Bijin - ślicznotka/przystojniak
日本語が上手ですね! - twój japoński jest taki dobry!
まだまだです - nie jeszcze nie, jeszcze dużo (pracy) przede mną